Postanowiłam napisać, choć ten
post nie będzie dotyczył wspólnej jazdy, pomyślałam jednak, że trzeba przerwać
trwającą na naszym blogu ciszę ;-) Tomek właśnie przemierza rowerem Botswanę i
nie ma Internetu. Mam tylko urywane wieści z jego smsów:
„U mnie wszystko dobrze, choć
jechało mi się kiepsko i pod wiatr. Śpię na stacji benzynowej”.
„Jestem niedaleko Gwata, zmierzam
w stronę Motopi, a stamtąd do Francistown. Było dziś strasznie gorąco, a miałem
tylko słoną wodę”.
„Dziś były 4 słonie i 0 lwów”.
„Śpię przy posterunku policji”.
„Miały być lwy, a tu nic, tylko krowy”.
Oczywiście nie cytuję wszystkiego
;-)
Ja w tym czasie z grupą przemierzam
Madagaskar.
Wilka Czerwona Wyspa - miejscowi
mówią, że była zielona zanim wycięto lasy odsłaniając ziemię - jest zamieszkała
przez ludzi, w których płynie krew z Azji i z Afryki. Kontynentalnie należy do
tej ostatniej, ale jej obywatele najczęściej mówią: „Nie jestem Afrykańczykiem,
jestem Malgaszem!”. Posługują się językiem, którego zaśpiew kojarzy mi się z
chińskim, chociaż od czasu do czasu wyłapuję słowa podobne do suahili i… do
polskiego! Nasz przewodnik John, który ma świetny słuch, wyłowił wczoraj z naszej rozmowy wyraz
„gazeta” i „parasol” - brzmiące, jak się okazało, tak samo w jego języku.
- Dlaczego używacie naszych słów?
- spytał, uśmiechając się od ucha do ucha.
- To wy mówicie naszymi! Przecież
jesteście młodszym narodem! - zaśmiałam się.
Rzeczywiście Madagaskar jest
jednym z najpóźniej zasiedlonych miejsc świata. Mieszkańcy Malezji i Indonezji
przybyli tu dopiero dwa tysiące lat temu. Na płaskowyżu przeważają azjatyckie
rysy twarzy i niski wzrost. Pracowitość mieszkańców jest łatwo dostrzegalna:
wszystkie miejsca, które tylko dało się poddać ludzkiej ręce, są przerobione na
poletka z ryżem. Stoi w nich woda, kobiety zanurzone po łydki przesadzają
młode, jasne rośliny z matecznika. Mężczyźni orzą, używając zaprzężonego w
krowy pługa, na którym dla obciążenia siedzi chłopiec. Gdzie indziej młodzi
mężczyźni młócą ziarno: grubymi wiązkami ściętego ryżu uderzają raz po raz o
kamień, krople nasion spadają na rozłożone plandeki. Śmieją się, kiedy robimy
im zdjęcia; nie wyciągają rąk po pieniądze ani po cadeau (fr. prezent).
Malgasze doszli do perfekcji w
recyklingu, również swojego ukochanego bydła zebu. Za życia krowa daje mleko i
cielęta, po śmierci mięso, kości i rogi, które jeszcze można przerobić. Na
przykład na łyżeczki albo miski. Na bransoletki, wisiorki i kolczyki. Na
miniaturowe lemury, a nawet na piórka do gitary! Kość przemielą i wysypią na
pole, żeby je użyźnić. Przerobią też puszki - na małe rowery. Szprychy zrobią z
żyłki wędkarskiej, siodełko z drewna a opony z rurki do kroplówki. Produkują
lokalne wino, czarną herbatę i dziki jedwab, a także prześliczny papier
czerpany, w który wplatają kolorowe płatki kwiatów.
Malgasze uwielbiają śpiewać. W co
drugim barze regularnie odbywa się karaoke, na które w końcu też się
wybraliśmy. Byliśmy już w Toliarze, nadmorskiej miejscowości na zachodnim
brzegu wyspy, skąd mieliśmy wyruszyć łodzią do Anakao. 200 km na północ od nas
grasował cyklon.
Niemal wszystkie stoliki w pubie
były zajęte, usiedliśmy tuż pod małą sceną. Weszły dwie dziewczyny, ta w
czarno-białej, krótkiej sukience zgrabnie przysiadła na wysokim krześle i
przybrała pozę gwiazdy. Miała piękny głos i ani odrobinę tremy, widać było, że
śpiewa nie pierwszy raz. Potem młody chłopak z papierosem w ręce i damsko-męska
para. „Nasi” też poszli się zapisać, tzn. jeden z kierowców i John. Jedni
śpiewali po malgasku, inni po francusku, niektórzy w języku angielskim. Była
przyjazna atmosfera, oklaski po występach i piwo THB (Three Horses Beer - ang.
Piwo Trzy Konie). Przyglądałam się twarzom - wyraźnie zmieniły rys na
afrykański. Niedługo miałam się przekonać, że i zachowanie miejscowych się
zmieniło.
Cyklon ominął Toliarę i kolejnego
ranka zaprzęgiem ciągniętym przez woły dostaliśmy się na łódź, która zabrała
nas do Anakao. Plaża pokryta była muszlami, dalej łodziami rybackimi i dziećmi.
Dzieci się bawiły - to mnie zdziwiło, bo w Afryce na plaży najczęściej
pracowały: na przykład zbierały małże dla restauracji. Ale i tam, i tu żebrały:
o długopis, słodycze albo inne cadeau.
Dołączały do nas jedno po drugim, niektóre próbując coś sprzedać. Potem
przyszły kobiety, proponujące masaż i mężczyźni oferujący poranne łowienie ryb
(trójka mężczyzn z naszej grupy kolejnego dnia skorzystała i przywiozła na
lunch 12 sztuk!).
Słońce opadło, spokojna woda
zacierała nasze ślady, kiedy wracaliśmy do hotelu. Kolejne dwa dni były jedną
wielką sjestą - na łódce, na wyspie albo w barze J
PS. Dziękuję ogromnie Zbyszkowi
Kuncewiczowi za przywiezienie na Madagaskar map i linek do rowerów - już za
tydzień będą nam potrzebne J
Pola ryżowe |
Dzieci z małej wioski Vato Fotsy |
Przygotowanie pola pod zasiew ryżu |
Chusty z dzikiego jedwabiu |
Lemur katta (na toaletę zszedł na kamień ;-) |
Matecznik - stąd przesadza się roślinki na inne poletka |
Nasz kierowca Fidi śpiewa "do kotleta" ;-) |
Kolczyki z rogu krowy zebu |
Rower z puszki i innych drobiazgów - zabrałam jeden jako zapasowy ;-P |
Żniwa - pełna mechanizacja ;-) |
Ręcznie robiony papier ozdobiony płatkami świeżych kwiatów |
Plantacja herbaty w Sahambavy |
Żaba pomidorowa |
Dzieci z plemienia Vazo nad Oceanem Indyjskim |
Zachód słońca nad Toliarą |