Chciałbym widzieć minę pastora
Livingstona kiedy stanął nad krawędzią wodospadów, które później nazwał
imieniem swojej królowej. Nie jestem pewien, czy zasób słów języka ludzkiego
jest w stanie w odpowiedni sposób oddać niesamowitość tego cudu natury.
Ciągnąca się na przestrzeni 1,7 km dziura w ziemi, głęboka na ponad 100 m i
szeroka od kilkudziesięciu do pewnie ponad 200, w którą wlewa się z
niepohamowanym impetem rzeka Zambezi. Ładny to widok kiedy w zależności od pory roku w ciągu sekundy
spada ze skalnej krawędzi od 300 do 3000 m3 wody. Leci to wszystko z
hukiem w dół i rozbija się na potężnych głazach tworząc chmury miniaturowych
kropelek i powodując nieustanny opad deszczu na zboczach wąwozu. Jeśli świeci
słońce, pojawiają się piękne tęcze dodatkowo okraszając i tak już bajkowy
widok. Dookoła zielono, wszystko ocieka wilgocią, a w strugach wody baraszkuje
ptactwo lubiące tego typu przyrodnicze wybryki. Po ścieżkach dla odwiedzających
Wodospady Victorii, pośród dziesiątków ludzi przechadzają się dostojnie grupy
brzydkich jak noc pawianów, czyhając na okazję do zwędzenia jakiegoś smakołyku
tudzież elementów wyposażenia, jak aparat czy okulary. Na turystów czają się
też lokalni przewodnicy-naciągacze, którzy za stosowną opłatą podprowadzą na
krawędź gardzieli, pozwolą stanąć tuż obok potężnej kaskady i spojrzeć w dół na
spadającą z impetem wodę. Dla tych, których skuszą namowy, przewidziana jest
też kąpiel w naturalnym basenie tuż nad krawędzią wodospadu. Przeżycie zupełnie
z innej planety i jak najbardziej warte późniejszych palpitacji serca,
niebotycznego zdziwienia i ciężkich negocjacji, żeby zbić kosmiczną ceną
zażądaną przez bosonogiego przewodnika za godzinny spacer i 10 min. kąpieli w
jednej z najbardziej niesamowitych wanien na naszej planecie. Jest to
oczywiście możliwe, kiedy poziom wody jest niski. Na wiosnę, gdy przepływ
osiąga maksimum, tego typu ekstremalne wyprawy są niemożliwe. Razem z trójką
sympatycznych rodaków z Krakowa spędziliśmy niesamowite pół dnia w tym wyrwanym
z raju zakątku Ziemi - gdybyście byli kiedyś w Zambii, wpadnijcie tutaj - nie
będziecie żałować;)
Chwilowo przerywamy naszą wspólną
podróż rowerami - ale tylko na 2 tygodnie. Elżbietka dzisiaj leci na Madagaskar,
gdzie będzie zarabiać na nasze bilety powrotne, a ja w tym czasie pójdę sobie na
rafting na rzece Zambezi (jutro), a potem wyruszę rowerkiem na kilkanaście dni
do Botswany. Mimo chwilowej przerwy będziemy starać się relacjonować również
nasze samotne poczynania ;-)
 |
Mina pastora Livingstone'a bezcenna |
 |
Na końcu tęczy jest garnek złota, ale nikt nie odważy się tam zejść |
 |
...huk że aż dymi! |
 |
Nad krawędzią wodospadu |
 |
Początek spaceru nad krawędź |
 |
Basen nad przepaścią |
 |
Nawet bez stroju można popływać :-) |
 |
Każdy ma swój chodnik |
 |
W marcu-kwietniu wody bywa 5 razy więcej! |
 |
1000 m3 wody na sekundę |
 |
Ostatnie spojrzenie... idziemy na piwo ;-) |
Brat...jak Ty kwieciscie piszesz na tym blogu! ;-) A mi nie mial kto w podstawowce z 'rozprawkami' pomagac. :-P Ela musi byc dumna :-)
OdpowiedzUsuńzaintrygowała mnie wzmianka o rozdzieleniu :)
OdpowiedzUsuń