środa, 4 lutego 2015

Powrót na rower


Moją uwagę przykuła zieleń - ogromne połacie lasów o barwie wiosennej trawy ciągnące się w nieskończoność. Samolot, którym wracałam do Livingston, obniżał lot, z pozycji ptaka widziałam wodospady Wiktorii spadające w przepaść rozstępującej się ziemi. „Ile powierzchni tego kraju zajmują lasy?” - myślałam. Pod względem terytorium Zambia jest ponad dwukrotnie większa od Polski, mając niemalże cztery razy mniej niż my mieszkańców.
Jeden dzień spędziliśmy na campingu, przygotowując rowery i siebie na dalszą drogę. Tomek rzucił:
- Może znajdziemy jakiś krótki kurs portugalskiego w mp3, żeby w Mozambiku móc się dogadać w prostych sprawach?
Tak oto już kolejnego dnia podczas jazdy słuchałam dziwacznych zlepków słów: „Ił szto aki”, „Nosz doisz”, „Ułomen, emuler, ekriansa”. Brzmi jak rosyjski? Madziarski? Niektórzy mówią, że jak polski!
Naszym głównym zajęciem było unikanie deszczu. Trzeba przyznać, że jak na porę deszczową mamy dużo szczęścia: burza na drugiej, gwałtowny opad na piątej - a u nas sucho. Lawirowaliśmy tak pomiędzy ulewami przez kilka dni, raz tylko złapała nas niegroźna mżawka. Zapowiadało się jednak na mokrą nocną przygodę, rozglądaliśmy się więc za schronieniem. O zachodzie słońca zatrzymaliśmy się przy małym, okrągłym zadaszeniu wspartym na kilku palikach. Pod strzechą palił się ogień, przy którym siedziało kilku mężczyzn. Za drzewami nieco dalej od drogi widzieliśmy pustostan.
- Hello, jak się macie! Zimno, co? - zaczęliśmy o pogodzie, żeby szybko przejść do treściwszej konwersacji. Mężczyźni siedzieli pod dachem tuż przy drodze, ponieważ czekali na kierowców ciężarówek jadących z RPA czy Namibii. Kupowali od nich paliwo. Oczywiście nielegalnie, dlatego beczka była schowana w krzakach.
- Ile? Około 500 litrów. Płacimy 5 kwacha za litr, a sprzedajemy po 7.
Taki biznes. Był wśród nich pastor, który poczęstował mnie gotowaną kukurydzą i powiedział, że możemy zanocować w kościele - bo jak się okazało „pustostan” był nieukończoną jeszcze, częściowo zadaszoną świątynią. Tak oto znaleźliśmy suchy nocleg. Byliśmy szczęśliwi, że nad nami wisi blacha, kiedy po północy obudziła nas ulewa trwająca do dziewiątej rano.
Dwa dni później zdecydowaliśmy, że zanim opuścimy Zambię, zajrzymy do Lusaki - do siostry Judyty ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Dotarliśmy pod supermarket Pick’n’Pay późnym popołudniem. Siostra przyjechała po nas pickupem.
- Łatwiej mi będzie odebrać was stamtąd, niż tłumaczyć drogę - powiedziała mi wcześniej przez telefon. - Tutaj nie ma ulic!
Szła w naszą stronę spokojnym krokiem, cała w bieli, pamiętam jej ciepły uśmiech i błękitne oczy. Po kilku zdaniach wiedziałam, że ma w sobie dużo serdeczności i siły, że to nie jest kobieta, którą można stłamsić. Szybko potwierdziły to usłyszane historie:
- Obecny prezydent (wybrany 3 tygodnie temu) Edgar Lungu pochodzi z Chawama, z naszej dzielnicy - mówiła, kiedy przyjechaliśmy na miejsce. Wydawało nam się, że jesteśmy w oazie porządku, znajdującej się pośród chaosu na ulicy za bramą. Tam - przechodnie, przekupnie, kierowcy nie zwracający uwagi na pieszych, ruch, dziury w drodze, kałuże, brud i hałas. Tu - spokój, dzieci w mundurkach (siostry prowadzą szkołę dla sześciuset uczniów), alejki wyłożone kamieniem.
- Kiedy Lungu jeszcze był posłem, wydarzyła się taka historia - kontynuuje siostra. - Ksiądz z Rwandy podczas kazania wspomniał o biedzie narodu i o słabych zbiorach. Nawiązywał do ewangelii, ale ktoś musiał donieść, a nasz poseł zaraz księdza deportował. No bo czemu ośmiela się mówić, że komuś w tym kraju źle się dzieje? - siostra zaczyna się śmiać. - Szybko odezwały się głosy oburzenia: „A gdzie wolność słowa? Przywrócić księdza!”. No i wrócił. Jakiś czas później poseł przyjechał do nas. Nie chciałam rozmawiać na ten temat, ale sam zaczął - siostra chichocze. - Powiedział, że był u Ojca Świętego i dostał błogosławieństwo. A ja na to: „Bo Ojciec Święty nie wiedział, że deportujesz księży!”. Zaczął się tylko śmiać: „Ale dzięki temu przez chwilę obaj byliśmy sławni!”.
Wieczorem obeszliśmy z siostrą zabudowania szkolne, przedszkolne, dom dla bezdomnych i sierociniec. Usiedliśmy w ogrodzie, który od czasu do czasu przynosi mały dochód - wynajmuje się go na uroczystości - i pytaliśmy. O sposób finansowania, zdrowie, o nadużycia wobec dzieci i o szamanizm. Ten ostatni jest ukryty przed okiem białych, ale podobno jest go tutaj więcej, niż w sąsiednich krajach. Do szamana idzie się, kiedy dziecko dziwnie się zachowuje (co może być skutkiem np. padaczki), kiedy chce się zaszkodzić sąsiadowi albo ochronić się przed lwami. Ale są też ludzie, którzy zajmują się znajdowaniem magów korzystających ze złej mocy, tak zwani witch founder.
- W ostatnich kilku latach trzy razy czytałam w gazecie, że zabito kogoś, kto był podejrzewany o czarną magię - mówi siostra. - Czasem ludziom wystarczy, że zobaczą w czyimś domu węża, żeby oskarżyć go o nieczyste praktyki.
W salonie, gdzie siadamy wieczorem następnego dnia, twarz Che Guevary przygląda się wiszącej na przeciwległej ścianie Świętej Rodzinie. Zdumieni pytamy, skąd tu jego podobizna.
- Dostałam ten obraz od ambasadora kubańskiego - mówi siostra z uśmiechem. - Kiedyś na spotkaniu posadzono mnie koło niego. W trakcie rozmowy powiedziałam mu, że to Jezus był pierwszym komunistą! Był zaskoczony moim sposobem myślenia, potem odwiedził nas w konwencie, przyszedł też na marsz, podczas którego zbieraliśmy datki. To był 14 czerwca, rocznica urodzin Che - wtedy dał mi ten obraz - siostra się uśmiecha. - Niektórzy są oburzeni, kiedy go tu widzą. Usłyszałam kiedyś nawet: „Tego zbrodniarza tu powiesiliście?!”. Ale potrzeba przecież trochę poruszyć umysłami innych - dodaje i zaczyna się śmiać.

PS. Umówiliśmy się na spotkanie z siostrą Judytą w maju - w Polsce J

Wodospady Wiktorii z lotu ptaka

Nocleg w kościele

Tankowanie wody na stacji benzynowej

W warcaby - na pieniądze :-)

Kubek gąsienic za dolara :-)

Siostra Judyta

Nasz apartament u sióstr w Lusace

Przedszkolaki

Tomek z koleżkami spod lokalnego baru;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz