środa, 7 stycznia 2015

Wodospady Wiktorii

Chciałbym widzieć minę pastora Livingstona kiedy stanął nad krawędzią wodospadów, które później nazwał imieniem swojej królowej. Nie jestem pewien, czy zasób słów języka ludzkiego jest w stanie w odpowiedni sposób oddać niesamowitość tego cudu natury. Ciągnąca się na przestrzeni 1,7 km dziura w ziemi, głęboka na ponad 100 m i szeroka od kilkudziesięciu do pewnie ponad 200, w którą wlewa się z niepohamowanym impetem rzeka Zambezi. Ładny to widok kiedy w zależności od pory roku w ciągu sekundy spada ze skalnej krawędzi od 300 do 3000 m3 wody. Leci to wszystko z hukiem w dół i rozbija się na potężnych głazach tworząc chmury miniaturowych kropelek i powodując nieustanny opad deszczu na zboczach wąwozu. Jeśli świeci słońce, pojawiają się piękne tęcze dodatkowo okraszając i tak już bajkowy widok. Dookoła zielono, wszystko ocieka wilgocią, a w strugach wody baraszkuje ptactwo lubiące tego typu przyrodnicze wybryki. Po ścieżkach dla odwiedzających Wodospady Victorii, pośród dziesiątków ludzi przechadzają się dostojnie grupy brzydkich jak noc pawianów, czyhając na okazję do zwędzenia jakiegoś smakołyku tudzież elementów wyposażenia, jak aparat czy okulary. Na turystów czają się też lokalni przewodnicy-naciągacze, którzy za stosowną opłatą podprowadzą na krawędź gardzieli, pozwolą stanąć tuż obok potężnej kaskady i spojrzeć w dół na spadającą z impetem wodę. Dla tych, których skuszą namowy, przewidziana jest też kąpiel w naturalnym basenie tuż nad krawędzią wodospadu. Przeżycie zupełnie z innej planety i jak najbardziej warte późniejszych palpitacji serca, niebotycznego zdziwienia i ciężkich negocjacji, żeby zbić kosmiczną ceną zażądaną przez bosonogiego przewodnika za godzinny spacer i 10 min. kąpieli w jednej z najbardziej niesamowitych wanien na naszej planecie. Jest to oczywiście możliwe, kiedy poziom wody jest niski. Na wiosnę, gdy przepływ osiąga maksimum, tego typu ekstremalne wyprawy są niemożliwe. Razem z trójką sympatycznych rodaków z Krakowa spędziliśmy niesamowite pół dnia w tym wyrwanym z raju zakątku Ziemi - gdybyście byli kiedyś w Zambii, wpadnijcie tutaj - nie będziecie żałować;)


Chwilowo przerywamy naszą wspólną podróż rowerami - ale tylko na 2 tygodnie. Elżbietka dzisiaj leci na Madagaskar, gdzie będzie zarabiać na nasze bilety powrotne, a ja w tym czasie pójdę sobie na rafting na rzece Zambezi (jutro), a potem wyruszę rowerkiem na kilkanaście dni do Botswany. Mimo chwilowej przerwy będziemy starać się relacjonować również nasze samotne poczynania ;-)

Mina pastora Livingstone'a bezcenna

Na końcu tęczy jest garnek złota, ale nikt nie odważy się tam zejść

...huk że aż dymi!

Nad krawędzią wodospadu

Początek spaceru nad krawędź

Basen nad przepaścią

Nawet bez stroju można popływać :-)

Każdy ma swój chodnik

W marcu-kwietniu wody bywa 5 razy więcej!

1000 m3 wody na sekundę

Ostatnie spojrzenie... idziemy na piwo ;-)

2 komentarze:

  1. Brat...jak Ty kwieciscie piszesz na tym blogu! ;-) A mi nie mial kto w podstawowce z 'rozprawkami' pomagac. :-P Ela musi byc dumna :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. zaintrygowała mnie wzmianka o rozdzieleniu :)

    OdpowiedzUsuń