sobota, 11 kwietnia 2015

Z Burundi i Rwandy


Gdybyśmy tam nie pojechali, pewnie nigdy nie sięgnęłabym do historii tego kraju. A jest ona równie tragiczna jak historia sąsiadującej Rwandy, tyle że rozłożona w czasie. Kiedy zapytać kogoś o Rwandę, najczęściej kojarzy rok 1994 i 3 miesiące ludobójstwa. A jeśli zapytać o Burundi?

W tym miniaturowym kraju (mniej niż 28 000 km2) podobnie jak w Rwandzie mieszkają głównie dwa plemiona: Hutu i Tutsi. I podobnie jak u sąsiadów, ich historia naznaczona jest krwawymi konfliktami. Rok 1972 - ludobójstwo. Rok 1993 - ludobójstwo. Tyle że niezbyt spektakularne - zbyt mało zabitych albo zbyt rozciągnięte w czasie, więc o tym - cisza.

A może dlatego, że Burundyjczycy nie mogą oskarżyć o swoje czyny Europejczyków?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale moja opinia o ludobójstwie w Rwandzie przechodzi kolejną ewolucję. Nie o tym jednak chciałam.

Jechałam przez Burundi w swego rodzaju napięciu. Wypatrywałam starszych ludzi, przyglądałam się im, myślałam „Ten pamięta obydwa ludobójstwa. Czy uczestniczył? Jeśli tak - po której stronie stał? Trzymał maczetę?”.

Wiele osób na naszej drodze trzyma maczetę. Idą w pole- ciąć kukurydzę albo banany; kobiety, mężczyźni, również dzieci. Często idą skrajem jezdni, więc musimy przejechać bardzo blisko nich. W Burundi, a potem w Rwandzie, jak nigdy dotąd patrzyłam na te narzędzia jak na zagrożenie. Obserwowałam przelotnie, ale dokładnie jak trzymający wymachuje ogromnym nożem. Wiedziałam, że w kraju jest spokojnie i nic nam nie grozi, podświadomie jednak pierwsza uśmiechałam się do spotykanych ludzi i  pozdrawiałam ich, żeby wywołać przyjazną reakcję.

Taką samą bronią zabijali. Nie karabinem, nie granatem - tylko maczetą, z bliska, patrząc ofierze w oczy.

W Rwandzie zgadywaliśmy, ile lat mają mijani ludzie. Każdy kto ma ponad ćwierć wieku, coś z ludobójstwa pamięta. Starsi musieli brać w nim udział, każdy z nich - po jednej albo drugiej stronie…

W Nyamata zajechaliśmy do kościoła, w którym zabito w ’94 kilkaset osób. Kościół jest przemianowany na miejsce pamięci, w środku leżą ubrania ofiar. Stosy ubrań. Ale zanim dotarliśmy pod kościół, zobaczyliśmy na pobliskim polu dziesiątki osób ścinających trawę - maczetami. Ciarki przeszły mi po plecach. Tak tu ścinają trawę, nie tylko w Rwandzie, ale tutaj, w miejscu podobnym do naszego Oświęcimia (a jednak bardzo różnym - tu sąsiad ciął sąsiada, to nie obcy, który przybył z zewnątrz) robi to piorunujące wrażenie.

A oni „tylko” uprzątali, bo zbliżał się kwiecień, 21-sza rocznica ludobójstwa - uprzątali cmentarz.

Czyż nie ironia? Uprzątać cmentarz maczetą?


Publika w Burundi

Frank burundyjski, tzw. faranga - brało "lekkie" obrzydzenie, kiedy trzeba było wziąć banknot do ręki

Na granicy Burundi-Rwanda

Dawny kościół w Nyamata - dziś memoriał

Uprzątanie cmentarza maczetami

Centrum Nyamaty były zaskakująco wyludnione

Nyanza  pod Kigali - kolejne miejsce pamięci po ludobójstwie z 1994 r.

Nazwiska osób pochowanych w Nyanza - szacuje się, że w całej Rwandzie zginęło wtedy ok. 1 mln osób

Rwandyjskie piwo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz